Od dawna czekałam na nową wersję znanego mi z dzieciństwa filmu pod tytułem „Księga dżungli” – magicznej opowieści o tajemniczej i złowrogiej dżungli. Pamiętam, jak lubiłam oglądać tę animowaną opowieść Disneya, ile emocji pojawiało się przy kibicowaniu młodemu chłopcu podczas ucieczek przed zagrożeniami oraz jaką radość dawało mi śpiewanie tak znanej piosenki „I wanna be like you”. Z tych powodów, kiedy tylko znalazłam wolną chwilę wybrałam do kina. Przychodząc z założeniem obejrzenia produkcji sympatycznej, przepełnionej przygodą i cudownymi krajobrazami dżungli doznałam lekko mówiąc – lekkiego szoku.
W nowym filmie „Księga dżungli” jaki się jako opowieść mroczna, tajemnicza i złowroga zarazem. Jon Favreau – reżyser sprawił, że znana mi historia nabrała innego znaczenia. Chociaż fabuła jak poprzednio opowiada o chłopcu imieniem Mowgli, który został porzucony w dżungli i musi sobie zapewnić bezpieczeństwo by przeżyć to charakter tej produkcji jest zupełnie inny. Mowgli staje się częścią wilczego stada, które stanowi jego rodzinę, walczy z przeciwnikami, poznaje nowych przyjaciół i stawia czoła zagrożeniom, czyli dokładnie tak jak w znanej nam animowanej bajce. Tym razem jednak zamiast filmu familijnego, komedii, musicalu nawet (ze względu na liczne piosenki), widzowie mogą obejrzeć film przygodowy, pełen scen wzbudzających napięcie i wywołujących dreszcze. Jedynie sceny zabawy, radości pokazane są w jasnym świetle, pozostała część to wciąż budząca grozę ciemność, ponure kolory i złowrogie dźwięki. Ja od razu w takich sytuacjach zwracam uwagę na muzykę. Czy jest w ogóle możliwa dobrze nakręcona i skutecznie przerażająca scena, kiedy nie ma w niej budzącej grozy melodii? Moim zdaniem coś takiego nie istnieje. W tym miejscu należy podać autora tego nastroju – Johna Debney’a, którego dzieła słyszeliśmy już w wielu filmach znanych niemal każdemu (z powodu ich ilości nie ma sensu wymieniać). Te wszystkie odgłosy skradania, ucieczek, gonitw – dla mnie po prostu rewelacja. Teraz piszę, że to tło muzyczne takie zachwycające, ale oczywiście będąc na sali kinowej podczas seansu nie myślałam tak optymistycznie. Moje ciągłe wewnętrzne dialogi na temat tego, jak już mam dosyć tych złowrogich dźwięków tylko potwierdzają, że naprawdę można poczuć klimat filmu zarówno na ciele jak i w głowie.
Tak naprawdę większość z nas zna fabułę „Księgi dżungli”, to nie jest nowa historia (tak, Disney dał ją świtu w 1967! roku) a więc nie czekamy na dalszy ciąg, aby poznać co się dalej stanie. Wiemy nawet, jak opowieść się zakończy – można by powiedzieć, że wszystko jest jasne. Dlaczego więc iść do kina? Do kina warto iść i to po to, żeby poznać film o tajemniczej dżungli, w której zło czai się na każdym kroku, gdzie wciąż trzeba zachować czujność, a każda gałąź może się okazać czyhającym wężem. Warto zobaczyć tę wersję by poczuć adrenalinę, która jak napisałam w tytule jest niekoniecznie dostosowana do dzieci. Na sali kinowej także przeważali dorośli.
„Księga dżungli” to niezwykły dowód na to, że nawet film początkowo dedykowany dla całych rodzin można przekształcić na taki, który swoim charakterem będzie bardziej odpowiadał osobom nieco starszym albo przynajmniej takim o mocniejszych nerwach. Chcesz poczuć dreszczyk adrenaliny? Od 15 kwietnia w polskich kinach dzikie zwierzęta czekają… na Ciebie!